niedziela, 9 marca 2014

Tydzień po włosku...!

Zaledwie kilka godzin temu wróciłam z tygodniowej narciarskiej podróży, a już tęsknię...! Na nartach nauczyłam się jeździć, gdy miałam 6 lat, a regularnie, co 1 lub 2 lata jeżdżę od około 14 lat. Niestety, mieszkam na północy Polski i jakikolwiek wyjazd musi liczyć więcej niż 2 dni i pochłaniać odpowiednio więcej gotówki. Od kilku lat jeżdżę na narty do Włoch - warunki narciarskie są nieporównywalne do tych w Polsce, a cena tygodniowego wyjazdu, jeśli załapiemy się na first-minute lub last-minute jest zbliżona do tygodniowego pobytu w Polsce.
Włochy pokochałam, gdy odwiedziłam je po raz pierwszy - latem 2009 roku. Zwiedziliśmy wtedy z rodziną malowniczą Toskanię. Zimowe Włochy podbiły moje serce od razu, bez znaczenia, czy są to Dolomity, Dolina Słońca - Val di Sole czy też Dolina Płomieni - Val di Fiemme. W tym roku wybraliśmy się do Doliny Aosty, gdzie widoki są zdecydowanie najpiękniejsze, gdzie dotyka się nieba, jeździ się w samiusieńkich górach... Bez zastanowienia mogłabym zostać tam na zawsze.



Kocham Włochy nie tylko za widoki (zarówno krajobrazowe, jak i na bardzo przystojnych panów ;) ), ale też za przepyszną, aromatyczną kawę, słodkie śniadania, tiramisu, lekką pizzę (naprawdę lekką! nie wiem, czy wiecie, ale prawdziwa włoska pizza jest bardzo cieniutka, z mozarellą i prawdziwymi pomidorami, a nie tłustymi sosami i ciastem z serem w rantach...), narty, słońce... Pełnia szczęścia.

To był bardzo aktywny tydzień. Zawsze, kiedy jeżdżę na narty, wykorzystuję ten czas na aktywność fizyczną w 100%, dzień lenistwa dozwolony jest wówczas, gdy nie dopisuje pogoda.

Dzień wyglądał następująco:
7.00 - pobudka
7.30 - śniadanie
8.00-8.30 - wyjazd na narty
10.00 - 16. 00 - skiing!
(w międzyczasie o godzinie 13.00 przerwa na kawę i drugie śniadanie)
17.30 - 18.30 - powrót do hotelu
18.30 - 19.15 - relax/siłownia/5-minutowy plank
19.30 - obiadokolacja
21.00 - spacer/relax
22.00 - 23.00 - dobranoc :)

Co drugi dzień chodziłam na malutką siłownię, gdzie wykonywałam treningi obwodowe. Sama układałam zestaw i powtarzałam ćwiczenia w połączeniu z intensywnym rowerkiem kilka razy, na koniec zaliczałam seryjkę na brzuch lub pośladki oraz stretching. W dzień bez siłowni robiłam 5-minutowy plank (co minutę zmieniając podpór na łokciach lub na dłoniach).


Jadłospis nie był idealny, określiłabym go jako hiperwęglowodanowy, ale przy tak intensywnym tygodniu i tak zauważyłam, że ładnie pokazały się mięśnie nóg i ubyło trochę brzuszka ;) Śniadania narciarskie w hotelach są podawane w formie szwedzkiego stołu, ale pzeważają produkty bardzo energetyczne: płatki owsiane i zbożowe, jogurt/mleko, croissanty, tosty zazwyczaj z białego pieczywa, żółty ser, salami/szynka, masło, miód, czekolada, dżemy, kawa. Czasami trafi się jajko lub parówka/kiełbaska na ciepło. Zauważcie, że nie ma w ogóle owoców i warzyw. Po prostu tak u nich przyjęte jest narciarskie włoskie śniadanie.

Zjadałam zazwyczaj owsiankę na wodzie z miodem, jogurt naturalny, 2 tosty z ciemnego pieczywa z serem i z dżemem. To zapewniało niezłego powera na cały aktywny dzień ;)

Obiadokolacja jest dopiero wieczorem, u nas była o 19.30 i składała się z 2 dań. Pierwsze do wyboru - zupa lub makaron w różnej postaci (z warzywami, boczkiem, pomidorami, czosnkiem, oliwą). Drugie do wyboru - sztuka mięsa lub talerz serów/talerz szynki. Do tej pory w hotelach zawsze mieliśmy otwarty bufet sałatkowy, gdzie sami komponowaliśmy pyszne sałatki. W tym roku jednak takiego bufetu zabrakło i bardzo nad tym ubolewałam :( Co drugie dzień na deser były owoce. Deseru zazwyczaj zjadałam pół porcji, wyjątek stanowiła przepyszna panna cotta z sosem kawowym ;) 

W międzyczasie, w przerwie śniadaniowej na stoku wypijałam koktajl białkowy i zjadałam porcję migdałów, suszonych owoców, batonika muesli, kanapkę z miodem itp. Nie jadam na stoku większych posiłków, gorzej mi się jeździ z pełnym żołądkiem. Raz skusiłam się na tradycyjne bombardino z czekoladą - to taki mocny, rumowo-ajerkoniakowo-mleczny drink narciarski, podawany na ciepło z bitą śmietaną. Ostatni raz dałam się namówić (jak odmówić przystojnemu kelnerowi? ;) ), bardzo źle mi się jeździ na nartach po alkoholu (tym bardziej, że od kilku miesięcy w ogóle z niego zrezygnowałam). 

Narciarskie BOMBARDINO z czekoladą

To jest naprawdę powód do dumy :)

Na koniec kilka zdjęć:

Na wysokości ponad 2000 m. n. p. m.: -8'C

Godzina 15 w mieście: 28'C w słońcu, 19'C w cieniu! :)

Po co odśnieżać dachy, jak i tak na drugi dzień znów śniegu napada :)

Piękne włoskie uliczki

Z niecierpliwością czekam na przyszły rok i na kolejny wypad na narty!
Są tu jacyś jeszcze narciarze? :)








4 komentarze:

  1. Są :) Mój tata był w tym roku w Val di Fiemme, a ja nuestety musiałam zadowolić się Czechami ;) Choć w sumie ja dopiero się uczę, ale taki wyjazd też mi się marzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. super!! hehe nie dziwie się że włoskiej panna cotty nie mogłaś cobie odmówić :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Uhum Zazdroszczę :) Ale masz biceps ... <3

    OdpowiedzUsuń